Marcin Jaworski: Książek nie należy się bać

19 listopada 2020

Marcin Jaworski, kurator Festiwalu Fabuły

Marcin Jaworski. Fot. M. Kaczyński ©CK ZAMEK

Literatura to „świat na brudno”. Coś, czego można doświadczyć i co z nami zostaje, obojętnie, czy czytamy pierwszą, czy tysięczną książkę w swoim życiu. Z prof. Marcinem Jaworskim, literaturoznawcą, krytykiem literackim i kuratorem Festiwalu Fabuły, rozmawia Anna Solak.

 

Pokaż, co w tej chwili czytasz.

Rozmawiamy w Zoomie, więc zaraz to zrobię. Mógłbym odpowiedzieć na kilka sposobów – i jako czytelnik zawodowy, i jako fan literatury.

Aktualnie czytam pisane na kartonach hasła z protestów przeciw orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej. Są one dowcipne, celne, ich autorki i autorzy używają polszczyzny w całym zakresie stylistycznym. Sygnalizują wściekłość i niezgodę, ale też zwątpienie czy bezradność. Widzę na tych kartonach opowieść o rzeczywistości opartą na grze z językiem potocznym i masowym oraz na nawiązaniach do kultury, nierzadko do literatury. Jest tam koncept, ironia, są metafory, najczęstszy jest oczywiście dosadny sarkazm. A rozpiętość stylistyczna – wbrew tym, którzy mówią: „och, to takie wulgarne” – jest potrzebna, pozwala na pełną, pozbawioną hipokryzji ekspresję racji protestujących i towarzyszących im emocji.

Same w sobie hasła, piosenki, wiersze – poza tym, że towarzyszą być może jednemu z najważniejszych od trzech dekad zjawisku politycznemu i społecznemu – da się czytać jak literaturę. Niektóre z nich z pewnością piszą uważni i wrażliwi czytelnicy. Mam nadzieję, że powstaną jeszcze utwory jak „Aborcja z miłości” Dominiki Dymińskiej, jeden z najlepszych wierszy wyrosłych ze współczesnych protestów społecznych.

Moje ulubione hasła to „Prosimy umykać chyżo!”, „Annuszka już rozlała olej” albo prościej: „Jarek, nie zamówię Ci nic z Avonu”. Też masz swoich faworytów?

Jedno z moich ulubionych to – ponieważ jestem ojcem dziesięciolatka – „Obyś wdepnął w lego na bosaka”, które ma także swoją bardziej rytmiczną i dosadniejszą wersję, w obu przypadkach trafia do wyobraźni. Lubię takie, które są grą między grzecznością, erudycją i jednoznacznością, na przykład: „Daj, ać ja pobruszę, a ty wyp***”. Tu kobieca podmiotowość zbiorowa przemawia świadoma swej roli w tysiącletniej polskiej tradycji, pewna przy tym swych bardzo aktualnych racji.

Doceniam hasła feministyczno-teologiczne. Wrażenie zrobił na mnie cytat z Ewangelii (Mt 26, 26 oraz Łk 22, 19) przepisany na karton i niesiony przez kobietę: „To jest ciało moje”. W człowieku wychowanym w wierze katolickiej i pamiętającym ten fragment z mszy taki transparent może wywołać mocny rezonans. Haseł, zawołań, memów, tekstów związanych z protestami jest już tak dużo, że da się je ułożyć w grupy i opisać. To robota dla językoznawców i literaturoznawców. Będzie co robić, niektóre muzea już zaczęły archiwizować transparenty.

A co czytasz w tej chwili poza transparentami?

Kompulsywnie konsumuję gazety. Na wszystkim, co mam pod ręką – na tablecie, czytniku, telefonie, do papieru sięgam rzadko… Prenumeruję tygodniki, zaglądam na blogi dziennikarskie. W takich momentach, jak obecny, szczególnie przyglądam się językowi publicystycznemu, czasem jego bezradności, ale i poszukiwaniu różnych perspektyw w opowiadaniu o bieżącej sytuacji politycznej, społecznej, kulturalnej. Oczywiście czytam kilka książek jednocześnie, w moim zawodzie inaczej nie sposób.

Jedna rzecz to przygotowywanie się na zajęcia ze studentami, inna – to teksty, których szukam, przygotowując imprezę literacką. Na przykład gościem Festiwalu Fabuły będzie Siergiej Lebiediew, świetny rosyjski pisarz. Ponad rok temu, na początku naszej wspólnej pracy nad festiwalem, podsunęła mi go Joanna Przygońska, a teraz z prawdziwą przyjemnością czytam „Debiutanta”, książkę wydaną w Polsce w sierpniu tego roku. Pod ręką mam także i czytam po raz kolejny świetny tomik „Bracia krwi” Petera Milčáka w przekładzie Bohdana Zadury, opublikowany przez podpoznańskie Wydawnictwa Wolno, chciałbym w końcu coś o nim napisać. Z przyjaciółmi dzielimy się książkami elektronicznymi. A ostatnio Piotr Śniedziewski obdarował mnie swoją książką „Flaubert. W poszukiwaniu opowieści”. Jest ona starannie wydana i zajmująco opowiada o dziewiętnastowiecznych narzędziach pisarza – piórze, atramencie, karcie papieru.

Oczywiście mógłbym dalej wymieniać, zresztą sama popatrz (pokazuje do kamery – przyp. red.): tu książka o picturebookach, tu książki o Szymborskiej, bo pracuję nad tekstem na konferencję poświęconą poetce…

To, że rozmawiamy przy pomocy wideokonferencji, ma swoje plusy – nareszcie widzę „żywą bibliotekę”. Maciej Płaza jeszcze nieprzeczytany?

Akurat Maciej Płaza wyjęty na zajęcia i, oczywiście, dawno przeczytany – to jedno z naszych największych odkryć. Jak tylko wydał pierwszą książkę, natychmiast zaprosiliśmy go na Festiwal Fabuły. Znakomita literatura.

No dobrze, ale to wszystko lektury do pracy. A co czytasz prywatnie, wyłącznie dla przyjemności?

Kiedy od rana zacznę czytać prasę, potem listy…

… to robi się już południe.

Tak, zawsze brakuje czasu. A obowiązek niekiedy trudno oddzielić od przyjemności. Dla siebie czytam teraz Lebiediewa.

Pożyczasz książki?

Tak, książki powinny krążyć, trzeba się nimi dzielić.

Czyli nie robi ci się gorąco, kiedy ktoś podchodzi do twojej biblioteczki i zaczyna w niej szperać bez pozwolenia?

Sam mam ten odruch. Kiedy pierwszy raz jestem u kogoś w mieszkaniu, to najpierw patrzę, co ma na półce. A kiedy odwiedzam go kolejny raz, sprawdzam, co przybyło. Książka to przedmiot, który powinien cieszyć. Nic na to nie poradzę, że kiedy mam ją w ręku, odczuwam przyjemność wręcz fizjologiczną. Z drugiej strony nie rozstaję się z kindlem, więc czytam co najmniej tyle samo e-booków, ile książek papierowych.

Te pierwsze mają tę zaletę, że nie można ich zgubić.

Dla mnie książka to narzędzie pracy. Musi być użyteczne, na wyciągnięcie ręki, ale jako że jest też rodzajem komunikowania się, nie może być czymś niedostępnym. Biblioteka zamknięta to biblioteka martwa.

Mimo to założę się, że masz jakiś szczególny egzemplarz, który żywisz szczególnym sentymentem.

Jako dziecko czytałem mnóstwo rzeczy. Część z tych książek została w moim rodzinnym domu w Golubiu-Dobrzyniu i teraz przywożę je do Poznania dla swojego syna – kilka lat temu była to seria „Poczytaj mi Mamo”, ważna dla nas obu z powodu wspólnej lektury i wspólnego oglądania ilustracji, a ilustratorzy byli tam doborowi. Teraz to na przykład „Przygody Tomka Sawyera”. Ważne były dla mnie trzy cykle: seria o przygodach doktora Dolittle i jego zwierząt – pamiętam, jak w 1988 roku ukazał po raz pierwszy po polsku „Doktor Dolittle i zielona kanarzyca”; powieści o Panu Samochodziku – też pochłonąłem całość. I wszystkie książki Edmunda Niziurskiego.

Mój numer jeden!

To jedna z ważniejszych lektur początku mojego dojrzewania. Dzisiejsze wydania Niziurskiego nie są ładne, a niestety nie mam własnych starych wydań, bo w całości go wypożyczałem. Zresztą biblioteka to jedna z najważniejszych instytucji w moim życiu. Jako uczeń korzystałem z bibliotek namiętnie i potrafiłem wydobyć książkę świeżo zakupioną czy na pozór zagubioną – bibliotekarzy i bibliotekarki darzę niezmiennie wielką sympatią. W rezultacie nie mam własnego Niziurskiego.

Byłem ciekaw, czy mojemu synowi Niziurski też się spodoba. Zaczynaliśmy czytać go razem, teraz już robi to sam. Zaśmiewaliśmy się przy tym nie raz i nie dwa, bo oprócz przygodowej opowieści o doświadczeniu szkolnym jest u Niziurskiego przede wszystkim świetny język, na przykład oryginalne neologizmy. To książki dowcipne, zaczepne, przekorne. Są w nich bohaterowie, którzy z jednej strony kombinują, jak oszukać system szkolny, a z drugiej są niesłychanie twórczy. A przede wszystkim jest to opowieść o przyjaźni – i to nie tylko między uczniami. U Niziurskiego „godzy”, czyli nauczyciele, są godni szacunku właśnie dlatego, że odbiegają od stereotypów. Nawet po latach okazuje się, że to literatura bardzo żywa. Książki Niziurskiego mogliby sobie przypomnieć wszyscy ci, którzy prawem chcą regulować szkolne relacje.

Często wracasz do książek z przeszłości?

Do tych ważnych wracałem wielokrotnie. Unikanie takich powrotów to uciekanie przed samym sobą. Nie boję się ich, tym bardziej że na kolejnych etapach widzę w tych lekturach inne rzeczy.

Do czego wracasz najchętniej?

Do Szekspira. Czytam, oglądam inscenizacje. Robię to dla przyjemności, a przy okazji mogę sprawdzić, co mi się zmieniło w życiu, jak dzisiaj go widzę. I nie mówię tylko o takich postaciach jak Hamlet, ale także na przykład o relacji między Falstaffem a księciem Harrym w „Henryku IV”. Sprawdzam, jak ją widziałem jako licealista, potem jako student, i jak ją widzę dzisiaj. Chaotycznie zbieram różne przekłady Szekspira, szczególnie współczesne. Z wydanych w XXI wieku polecam te autorstwa Piotra Kamińskiego z komentarzem Anny Cetery. Kiedy wiosną ogłoszono izolację, a na uniwersytecie zdalne nauczanie, na pocieszenie kupiłem sobie nowe wydanie „Kronik królewskich” w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

Myślisz, że widok czytającego rodzica stwarza czytające dziecko?

Oczywiście! My, dorośli, mamy na to ogromny wpływ i nie wolno nam tej odpowiedzialności od siebie odsunąć. Bezpośredni przykład i książka w domu jako przedmiot codziennego użytku to podstawa.

Wspólne czytanie jest ważne?

Tak. I nie da się go zastąpić filmem czy audiobookiem. Kiedy czytacie razem, wzruszacie się i śmiejecie razem. Można się zatrzymać i coś skomentować, zapytać, czy dziecko rozumie dany moment w książce albo samemu zostać o niego zapytanym. To jest fenomenalne, pomaga budować więź. Ma same zalety, żadnych wad. Dzielenie się emocjami jest tu bezpieczne, także gdy w grę wchodzą emocje negatywne. Bohater przeżyje coś traumatycznego, przestraszy się, ale wy leżycie obok siebie, można się przytulić, pogadać – i ta emocja zostaje oswojona. Obojętnie, czy jest to duży, czy mały czytelnik, który po raz pierwszy zobaczył, że można złamać reguły, zapłacić za to, a jednak ocaleć. To „świat na brudno”, cytując tytuł książki Piotra Śliwińskiego. Coś, czego można doświadczyć i co z nami zostaje, obojętnie, czy czytamy pierwszą, czy tysięczną książkę w swoim życiu.

rozmawiała: ANNA SOLAK

 

MARCIN JAWORSKI (1979) – lliteraturoznawca, krytyk literacki, prof. Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor m.in. książek: „Rewersy nowoczesności. Klasycyzm i romantyzm w poezji oraz krytyce powojennej” (2009), „Po całości… Szkice, punkty” (z K. Hoffmannem i P. Śliwińskim, 2016), „Świat nieliryczny. Studia i szkice o poezji współczesnej” (2018). Szef sztuki pisania, nowego kierunku na UAM. W latach 2015–2020 sekretarz, a od 2020 roku juror Poznańskiej Nagrody Literackiej. Kurator Festiwalu Fabuły.

ANNA SOLAK (ur. 1987) – dziennikarka i redaktorka miesięcznika „IKS” i portalu Kulturapoznan.pl, którego od 2020 roku jest redaktorką naczelną. Absolwentka historii, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Miłośniczka literatury pięknej i non-fiction. Książki czyta w każdej wolnej chwili i miejscu.

Nietrafiony prezent? >>

Upiory dwoistości >>

Na tropie języka >>

D
Kontrast