Festiwal Fabuły: Ocalić od zapomnienia. „Po trochu” Weroniki Gogoli

22 maja 2018

Weronika Gogola. Fot. Michał Majernik

„Po trochu” Weroniki Gogoli to udany debiut prozatorski, który pochodząca z Olszyn autorka określiła jako „wyraz wdzięczności za wszystko, co dała jej Ojcowizna”. Gogola czyni język bohaterem swojej powieści, jest on w „Po trochu” żywy, dynamiczny, nieprzeźroczysty i jakby dopiero poznawany.

Są takie książki, które nam przypominają: o tym, jacy byliśmy kiedyś; o tym, jak niegdyś wyglądał nasz świat i nasz język; o ludziach, których już nie ma i o tym, że początek wcale nie znajduje się tak daleko od końca. Taką książką dla osób wychowujących się w latach 90., zwłaszcza na wsiach i w mniejszych miejscowościach, jest „Po trochu” Weroniki Gogoli.

 

OCALIĆ ŻYCIE

Być może debiutowanie wspomnieniami dotyczącymi własnego dzieciństwa i okresu dojrzewania nie jest zbyt oryginalne (tak zaczyna wielu twórców), ale Weronika Gogola robi to w szczególny sposób. Układa odtwarzaną przez siebie rzeczywistość z zapamiętanych przez nią detali – takich jak najntisowe rekwizyty (np. rzekomo nietłukące się naczynia marki Duralex, motocykle komary, karteczki kolekcjonerskie dla dzieci, klocki Duplo, nazwy popularnych wówczas filmów, seriali oraz programów telewizyjnych – „Dynastia”, „Ulica Sezamkowa”, „Było sobie życie”), szczegóły dotyczące wyglądu, zachowania, perypetii życiowych członków rodziny, sąsiadów i znajomych czy mikrowydarzenia istotne dla niej osobiście, dla Gogolów i dla całej lokalnej społeczności (pożar geesu, pogrzeby, tzw. zabijacki, czyli uboje zwierząt gospodarskich). Istotna jest dziecięca perspektywa narratorki i wydobywanie okruchów z indywidualnej pamięci.

W jednym z wywiadów Weronika Gogola powiedziała: „Jest tam też wiele nieścisłości. Na premierze u mnie w Olszynach dowiedziałam się na przykład, że te piecyki, które wspominam w książce, nie były żeliwne. Mogłam konsultować kwestie związane z rodziną, usłyszane od wujków, ale stwierdziłam, że nie o to chodzi, to nie ma być faktografia. Podoba mi się to, jak sama sobie w pamięci pewne rzeczy modyfikuję.”.

Jej celem nie było więc sporządzanie zgodnej z danymi historycznymi kroniki rodzinnej czy wiejskiej, ale przedstawienie świata odbieranego subiektywnie, obrazów filtrowanych przez wrażliwość i pamięć kilkuletniej, a potem kilkunastoletniej dziewczyny. Ciekawe, że zwraca ona uwagę na mechanizmy pamiętania, które wiążą się z włączaniem w obręb własnych wspomnień cudzych opowieści o nas samych i o innych: „Ja tego nie pamiętam, znam tylko z opowieści, a jednak teraz to wszystko widzę”.

 

OCALIĆ JĘZYK

Weronika Gogola w „Po trochu” ocala od zapomnienia nie tylko konkretne postaci i sytuacje, które wpłynęły na jej życie, ale również język, w którym wyrosła. W ogóle język jest dla niej bardzo ważny – nie tylko jako kod służący do efektywnej komunikacji, ale jako nośnik tożsamości oraz cech charakterystycznych dla pojedynczych osób i dla grup społecznych. Nie pisze swojej powieści gwarą, ale wplata w nią wyrazy i sformułowania używane przez mieszkańców Olszyn, w tym poszczególnych członków jej rodziny. Jednocześnie porusza problem nękania w szkole dzieci wiejskich (przezywanych „wsiurami”, „wieśniakami”) przez dzieci miejskie: „I tak mój Tata trafił do Krakowa. To znaczy do Nowej Huty. Wtedy Tata dowiedział się, że nie mówi po polsku, chociaż całe życie uczyli go, że jest Polakiem i że po polsku mówi. Ale już pierwszego dnia nowi koledzy w nowej szkole zaczęli się strasznie z niego śmiać i krzyczeć, że jest wieśniak, że jest wsiur i że nie potrafi mówić po polsku”.

Co więcej, narratorka odkrywa dopiero znaczenia słów, uczy się języka, którym posługują się ludzie w jej otoczeniu. Jako dziecko tworzy też własny słownik, próbuje nazwać nieznane jej wcześniej artefakty, co niekiedy w odbiorze czytelniczym bywa komiczne (na przyrodzenie męskie mówi: „wielkie pomarszczone trąby słonia”). Wierzy przy tym w funkcję magiczną języka – kiedy jest na kogoś zła i chce się na nim zemścić, zrobić mu krzywdę, wymawia własne „zaklęcie”: „Surtupurtu za tymi kurwami”. Można więc stwierdzić, że Gogola czyni język bohaterem swojej powieści, jest on w „Po trochu” żywy, dynamiczny, nieprzeźroczysty i jakby dopiero poznawany.

 

OCALIĆ DZIECKO W SOBIE

Warto również zwrócić uwagę na to, że snuta przez Gogolę opowieść jest wprawdzie sentymentalna, nostalgiczna, ale pozbawiona patosu – zamiast tego ciepła i miejscami humorystyczna. Ponadto nie do końca wpisuje się w panującą dzisiaj w literaturze i kulturze tendencję do mitologizowania lat 90. jako okresu szczęśliwego, prawdziwego dzieciństwa bez laptopów, tabletów i komórek. Nie upiększa wsi jako miejsca, gdzie człowiek może się harmonijnie, zgodnie z rytmem przyrody rozwijać – autorka nie pomija społecznych problemów, chociażby biedy, alkoholizmu, zaniedbań związanych z wychowaniem dzieci, z zapewnieniem im odpowiedniej opieki i bezpieczeństwa. Przy czym język narratorki Weroniki cechuje się naturalnością, nie ma ona zahamowań w opisywaniu i komentowaniu zadziwiającej ją często rzeczywistości – w powieści można znaleźć wiele z pozoru prostych, ale w gruncie rzeczy błyskotliwych obserwacji małej dziewczynki: „To bardzo dziwne, że nie trzeba być podobnym do mamy, żeby była to twoja mama”; „Kiedy dorośli idą na korytarz i długo rozmawiają ze sobą, to znaczy, że stanie się coś złego”.

Weronika Gogola w „Po trochu” próbuje ochronić przed przemijaniem nie tylko rodzinną wieś i bliskie jej osoby, ale również siebie samą – jaką była w przeszłości, gdy dopiero uczyła się świata.

 

OCALIĆ ŚMIERĆ

Motywem przewodnim powieści jest śmierć, która jest uporządkowana: od drobnych zwierząt (motyli, żab) po  zwierzęta gospodarskie (to umieranie zafałszowywane przez dorosłych, choć dzieci domyślają się, co dzieje się ze znikającymi nagle zwierzętami); przez zgony członków rodziny, sąsiadów i znajomych (babcia Klimcia, matka Siei, nowo narodzone dzieci, kolega Tadzik, poznany w szpitalu Marek, wujek Właduś, ciocia Teresa i inni) do śmierci ojca Weroniki, którą ta najintensywniej przeżywa, a pogrzeb taty zdaje się kończyć jej dzieciństwo.

Autorka „Po trochu” dąży do odtabuizowania tematu śmierci, dlatego tyle się w powieści o niej mówi, zwłaszcza w przedostatniej części książki („jedenasta godzina”). Rozprawia o niej nastoletnia Weronika razem z koleżankami i kolegami: „Wciąż rozmawialiśmy o śmierci, bo pomimo tego, że mieliśmy w planach zajmować się afirmacją życia, temat ten wciąż krążył wokół nas”. Ma na jej punkcie obsesję sprzątaczka w szpitalu, w którym Weronika leczy śmiertelnie groźne zapalenie opon mózgowych.

Śmierci towarzyszą wiejskie zwyczaje pogrzebowe. Szczególnie cenieni przez narratorkę są ci mieszkańcy Olszyn, którzy pamiętają, kto umarł, kiedy i dlaczego. Pogrzeb to jeden z najważniejszych rytuałów, ale pomimo związanego z nim cierpienia jest on traktowany jako coś zwyczajnego, co po prostu się wydarza i jednoczy wspólnotę. Nie bez powodu powieść zaczyna się następująco: „W Olszynach biją dzwony z różnych powodów. Najczęściej na «Anioł Pański». Rano i wieczorem też. Zawsze o tej samej porze. No i pół godziny przed każdą mszą. Ale w dzwony bije się też na śmierć” (stąd skojarzenie z popularnym wierszem Johna Donne’a „Komu bije dzwon”).

We wczesnym dzieciństwie Weronika bawi się „w pogrzeby i komunię świętą”, z czasem traktuje te pierwsze ceremonie coraz poważniej, choć często ją przerażają lub wywołują zdumienie („Jeśli babcia Klimcia potrafiła wyrastać jak spod ziemi, to przecież nie mogła dać się zamknąć w trumnie.”). Z biegiem lat przyzwyczaja się do nich, nabiera doświadczenia w przeżywaniu, jakkolwiek drastycznie to brzmi.

 

OCALIĆ UMIEJĘTNIE I NA ZAWSZE

Weronika Gogola stara się zatem ocalić od zapomnienia również tajemnicze zjawisko śmierci, oswoić je, mając zapewne świadomość, że dzisiaj umieranie wypiera się ze świadomości. Niebagatelną rolę odgrywa struktura powieści. Narrację poprzedza stara (XIX-wieczna lub jeszcze wcześniejsza) pieśń żałobna „Żegnam cię, mój świecie wesoły”. Jest ona podzielona na dwanaście zwrotek, które kończą się paralelnymi zdaniami (refrenami): „Bije pierwsza godzina”, „Bije druga godzina” itd. aż do: „Bije dwunasta godzina”. Natomiast powieść Gogoli podzielona jest na dwanaście rozdziałów.

Duże pole do interpretacji pozostawia rozdział „dwunasta godzina”, ponieważ nie zawiera on nic oprócz tytułu. Może autorka chciała w taki sposób wyrazić pustkę po śmierci ojca? A może pokazać, że zakończenie powieści jest otwarte lub że można by dopisywać kolejne rozdziały – zawierające wspomnienia następnych śmierci i pogrzebów?

 

PRZEBUDZENIE I WYKSZTAŁCENIE

W każdym razie debiut prozatorski Weroniki Gogoli „Po trochu” zastanawia i intryguje, na przemian bawi i smuci. Smutek i radość to bowiem dominujące w nim uczucia, silnie ze sobą splecione, choć pojawia się również gniew związany z buntem Weroniki wobec patriarchalnego porządku społecznego, ale to już temat na szersze opracowanie (szczerze zachęcam).

Gogola stara się ocalić od zapomnienia w interesujący literacko sposób to, co było dla niej w dzieciństwie najważniejsze, co ukształtowało ją jako człowieka. Budzi przy tym nasze własne wspomnienia związane z dzieciństwem w latach 90. A jeśli ktoś nie wychowywał się w tych czasach, „Po trochu” może być po prostu ciekawym i pełnym uroku źródłem wiedzy na temat tego czasu i ówczesnej polskiej wsi, która w opisywanym przez autorkę kształcie odeszła lub odchodzi właśnie w przeszłość.

JOLANTA NAWROT

Weronika Gogola, „Po trochu”, Książkowe Klimaty, Wrocław 2017

Festiwal Fabuły 2018: POZA HISTORIĄ – LATA 90. W PROZIE. Goście: ANNA CIEPLAK, WERONIKA GOGOLA, PAWEŁ SOŁTYS, prowadzenie: Przemysław Czapliński, Centrum Kultury ZAMEK, Sala Wielka, 22.05.2018, g. 17

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

       

zobacz także: program Festiwalu Fabuły 2018

Weronika Murek: W rzeczywistości inaczej >>

Seryjni Poeci: Julia Szychowiak i Cezary Ostrowski >>

Nietrafiony prezent? >>

D
Kontrast