Ręka księżniczki

18 lipca 2018

Andrzej Kaczmarczyk

Prezentujemy opowiadanie Andrzeja Kaczmarczyka – laureata  trzeciej nagrody w konkursie na opowiadanie „Miłość”, który był organizowany w ramach Festiwalu Fabuły 2018.

Tak decyzję jury uzasadnia Eliza Szybowicz: 
Opowiadanie Andrzeja Kaczmarczyka „Ręka księżniczki” jest warte nagrody co najmniej z czterech powodów.
Bo jest pomysłowe i żartobliwe, co w przypadku opowiadania o miłości samo w sobie zasługuje na uwagę.
Bo wszystko tu rozgrywa się w dobrze napisanym dialogu między smokiem a rycerzem przybywającym, by go zabić. Pierwszy jest sceptykiem, drugi entuzjastą. Do walki nie dochodzi, ale następuje starcie języków. Smok świadomie posługuje się stylem plebejskim, rycerz – wiadomo – wzniosłym, ale stopniowo traci kontenans. Bo autor przyjął jako przedmiot polemiki anachroniczny, zdawałoby się, wzorzec miłości dworskiej czy dworsko-romantycznej, a jednak dowiódł jego aktualności.
Bo smok radzi nie przywiązywać się zbytnio do społecznie konstruowanej koncepcji miłości. Ostrzega przed miłością wmawianą sobie z desperacji – pod wpływem kulturowego przymusu. Jest rzecznikiem dystansu i zwolennikiem drzemki. No i świetnym bohaterem literackim.

 

Ręka księżniczki

Był wczesny, kwietniowy ranek. Bardzo wczesny, więc smok Arvithoxraxas spał nadal smacznie w swojej jaskini. W sumie, gdyby było później, również by spał. Spałby w czerwcowe popołudnie i listopadowy wieczór.

Smoki doprowadziły spanie do rangi sztuki. Nie przyznawały się do tego przed nikim, ale w spaniu na górach zrabowanych kosztowności samo spanie lubiły bardziej od skarbów. Smoki były tak leniwe, jak to tylko możliwe w wypadku stworzenia, które trawi posiłek sześć miesięcy i którego średnią długość życia liczy się w mileniach.

Arvithoxraxas (dla przyjaciół Arvi) nie był więc wcale zachwycony, gdy przebudził go czyjś krzyk odbijający się echem od ścian jaskini.

– Plugawy smoku, wyjdź i zmierz się z karzącą ręką sprawiedliwości! – tubalny głos spotęgowany przez akustykę jaskini brzmiał niczym dzwon. Ktokolwiek to był, musiał mieć płuca jak miechy. Ciekawe, czy będzie mu do śmiechu, gdy spotka gospodarza zionącego ogniem?

Arvithoxraxas wypełzł powoli na światło dzienne. Nie dość, że światło raziło go po oczach, to jeszcze nieproszony gość okazał się – jakżeby inaczej – rycerzem w lśniącej zbroi. Bardzo lśniącej. Była praktycznie lustrzana.

– Czego? – warknął smok, nie siląc się nawet na uprzejmość. Była piąta rano. Nie zamierzał bawić się w żadne zagadki ani nic podobnego.

– Szykuj się… to znaczy… bestio wszeteczna… – Rycerza wyraźnie zbiła z pantałyku obcesowość Arvithoxraxasa.

– Niech zgadnę, jesteś tu, żeby mnie zabić – podpowiedział smok zmęczonym głosem. Opadł powoli na ziemię i zasłonił się skrzydłem przed słońcem.

Rycerz przestąpił z nogi na nogę, uniósł przyłbicę i zlustrował z niesmakiem gada.

– Mam wrażenie, że nie traktujesz tego poważnie, ale zapewniam cię, że to nie przelewki. Broń się albo zakatrupię cię, jak tu leżysz!

– Czemu? – spytał po prostu smok, drapiąc się prawą tylną łapą po brzuchu.

– Cóż… W sumie masz chyba prawo wiedzieć. – Rycerz wsparł się na swoim mieczu (nie mniej błyszczącym od całej reszty). – Jestem sir Graham i przybyłem tu na moim wiernym rumaku Maksencjuszu, by ucinając smoczą głowę, udowodnić swą wartość i zdobyć rękę księżniczki Meldemony, najpiękniejszej kobiety w królestwie!

Rycerz dumnie wypiął pierś i uśmiechnął się zadowolony z siebie. Jego wierny rumak niezbyt dumnie skubał trawę, psując nieco efekt.

Smok przyglądał się Grahamowi w milczeniu przez dłuższą chwilę w nieprzyjemny, gadzi sposób, kiedy nie wiadomo, czy już umarł, czy zaraz rzuci się na ofiarę w tempie bliskim prędkości relatywistycznej. Kiedy uśmiech na twarzy rycerza mocno zbladł, Arvithoxraxas w końcu przemówił.

– Czy to duże królestwo?

– Proszę?

– Powiedziałeś, że jest najpiękniejsza w królestwie. To o niczym nie świadczy, szczególnie jeśli to małe królestwo. Będzie ci głupio, jeżeli zabijesz mnie, a potem się okaże, że niedaleko po drugiej stronie granicy mieszka znacznie ładniejsza córka młynarza albo jakiegoś kupca. Może powinieneś zwiedzić kawałek świata, trochę się rozejrzeć, zanim zdecydujesz się rzucać na smoka.

– Córka młynarza?! Rozejrzeć?! Ja ją kocham!

– Córkę młynarza?

– MELDEMONĘ!

– Och. No tak. Od dawna się znacie? – spytał smok, uśmiechając się nieprzyjemnie.

Sir Graham nic nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok. Wreszcie wymruczał coś pod nosem…

– Proszę? Wybacz, nie dosłyszałem. – Głos Arvithoxraxasa aż ociekał złośliwością.

– Powiedziałem… Powiedziałem, że poznałem ją wczoraj.

– Ach. Rozumiem. Domyślam się, że minęły długie godziny, dobrze się poznaliście, a następnie spędziliście razem upojną noc…

Rycerz zaczerwienił się, ale nic nie odpowiedział.

– Cóż, z pewnością musieliście zamienić choć słowo i skraść kilka pocałunków.

Sir Graham wyglądał teraz, jakby zapadał się pod ziemię, starając się nie pobrudzić zbroi.

– Dała mi… Rzuciła mi chustkę, kiedy wygrałem turniej – wydukał wreszcie. – Nie śmiej się!

– Wcale nie zamierzałem – odparł Arvithoxraxas. Wytrzymał jakieś pięć sekund, po czym zaczął się śmiać jak obłąkany.

Śmiech smoka brzmi jak zgrzytanie nienaoliwionych trybów połączone z szumem miotacza ognia i choć trudno nadać mu szczery ton, to jednak Arvithoxraxasowi to się udało.

Rechocząc jak pożar w fabryce zawiasów, smok obrócił się na plecy, chociaż dzięki cudom smoczej anatomii mógł tak wykręcić szyję, by dalej patrzeć na rycerza. Było to trochę niewygodne, ale działało deprymująco na każde stworzenie o bardziej sztywnej konstrukcji, takie jak człowiek.

– Czy naprawdę zamierzasz ryzykować zdrowie i życie w walce ze smokiem, bo kobieta, której w ogóle nie znasz, rzuciła ci jakąś starą chusteczkę?

– Wcale nie starą! Może raz użytą… Przecież to dama mego serca! – Sir Graham zaczynał mieć naprawdę dosyć. Czuł, że podważone zostało coś fundamentalnego, co okazało się fundamentem dość marnym.

Arvithoxraxas mlasnął głośno. Mlaszczący smok naprawdę przeraża, więc rycerz potulnie milczał.

– Posłuchaj – rzekł powoli i z namysłem smok. – To do niczego dobrego nie prowadzi. Załóżmy, że wygrasz. Zabijesz mnie i nawet nie stracisz żadnej kończyny. W porządku. Co dalej? Przez resztę życia – kiedy będziecie się kłócić o to, gdzie spędzić wakacje, o to, że jej rodzice cię nie znoszą albo o to, że całymi tygodniami nie ma cię w domu, bo walczysz z trollami – będziesz jej pokazywał moją głowę przybitą do ściany i to jakoś magicznie wszystko naprawi?

– Co niby możesz o tym wiedzieć?! – Sir Graham był naprawdę wściekły. Przyjechał dokonać bohaterskiego czynu i zdobyć serce pięknej… dość atrakcyjnej kobiety. W każdym razie ani myślał słuchać, że prawdopodobnie lepiej dać się zjeść.

– Jesteś smokiem! Wszystko, co robisz, to palisz wioski, gromadzisz skarby i porywasz bydło!

– No tak. A jak myślisz dlaczego?

– Jak to dlaczego?

– Bo tak wyglądają smocze rytuały godowe – tłumaczył cierpliwie Arvithoxraxas. – Swojej pierwszej żonie zaimponowałem tym, że połknąłem naraz trzy bizony. Nie był to długotrwały związek. – Smok westchnął i zamilkł na chwilę, zanim znowu podjął wątek. – Druga żona, z którą byłem czterysta lat, zostawiła mnie i zabrała cały mój skarb. Dlatego mieszkam teraz w tej jaskini na odludziu. I wiesz co?

– Co? – spytał kompletnie już skołowany sir Graham.

– Nawet nie mam jej za złe. Ani trochę. Naprawdę. Jedyne, co nas łączyło, to to, że leciałem na jej czerwone łuski, a ona była pod wrażeniem tego, że potrafię spalić dwie wsie na jednym wydechu. Aż mi teraz głupio, że zmarnowałem czterysta lat, trzymając się kurczowo czegoś takiego. – Złośliwość gdzieś wyparowała i ton smoka stał się melancholijny.

Sir Graham przysiadł na kamieniu i zdjął hełm.

– Co się z nią stało?

– Och, ostatnio słyszałem, że jest z jakimś dwugłowym smokiem i mieszkają w górach na północy. Podobno kolekcjonują krasnoludzkie instrumenty dęte. Instrumenty! Dasz wiarę? Czterysta lat i nawet nie wiedziałem, że lubi muzykę! – Arvithoxraxas znów westchnął i smętnie wypuścił z nozdrzy obłoczek szarego dymu.

Siedzieli tak w milczeniu przez dłuższy czas. Sir Graham dłubał w ziemi końcem miecza, a Arvithoxraxas myślał o czerwonych łuskach i instrumentach dętych.

– Naprawdę nie wierzysz w miłość? – spytał w końcu sir Graham.

– Nic takiego nie powiedziałem! – obruszył się Smok. – Wręcz przeciwnie, święcie wierzę w prawdziwą miłość. Ale trzeba szczęścia, czasu i rozumu, żeby ją znaleźć, zamiast upierać się, że prawdziwa miłość to ma być ta smoczyca, którą właśnie poznałeś, choć znasz ją może trzy dni i po prostu desperujesz.

Arvithoxraxas wstał i się przeciągnął. Szyja mu ścierpła od leżenia w niewygodnej pozycji.

– Rzecz w tym – powiedział smok – że wszyscy za bardzo boją się samotności. Arvithoxraxasie, masz już tysiąc lat i dalej jesteś sam! Musisz się ustatkować, musisz kogoś sobie znaleźć! – zaskrzeczał gad, parodiując jakiegoś znajomego albo może kogoś z rodziny. – A rezultat poddania się presji jest tylko taki, że masz tysiąc pięćset lat i musisz zaczynać wszystko od początku. – Arvithoxraxas prychnął gniewnie i wypuścił kłąb czarnego dymu.

Sir Graham wstał i podszedł do swojego rumaka, który przez cały ten czas żuł w spokoju trawę, przysłuchując się z obojętnością całej rozmowie. Bycie koniem jest o wiele prostsze. Niestety aż zbyt proste, by to docenić.

– Zamierzasz zaatakować mnie konno? – spytał Arvithoxraxas.

– Nie. Jadę z powrotem. Powiem, że nie było cię w domu i spróbuję spędzić z Meldemoną trochę czasu. Poznać ją lepiej.

– Zuch chłopak.

– Ale uprzedzam cię, jeśli ją naprawdę polubię, wrócę!

– Nigdzie się stąd nie ruszam. Ale mam dla ciebie jeszcze jedną uwagę.

– Jaką? – spytał sir Graham z ciekawością.

– Jeśli ona naprawdę polubi ciebie, nie będzie chciała, żebyś walczył ze smokiem. – Arvithoxraxas wyszczerzył zęby, ostre jak groty strzał i długie jak halabardy.

Sir Graham pokiwał głową i pomachał Arvithoxraxasowi na pożegnanie.

Smok patrzył za odjeżdżającym, aż ten zniknął za horyzontem. Gdy już miał schować się z powrotem w jaskini i wreszcie zapaść w sen, z drugiej strony nadjechał kolejny rycerz.

– A ty tu czego? – spytał smok, znowu w podłym nastroju.

– Przyjechałem cię zakatrupić, gadzie. To nic osobistego, ale dostanę za to księżniczkę za żonę i będę ustawiony na resztę życia. – Rycerz uśmiechnął się paskudnie.

– Widzisz, to jest właśnie cynizm, który mnie naprawdę wkurza – odparł Arvithoxraxas, odsłaniając kły.

 

ANDRZEJ KACZMARCZYK

 

ANDRZEJ KACZMARCZYK – ur. w 1987 roku w Krakowie. Absolwent politologii na Uniwersytecie Pedagogicznymi i studiów podyplomowych dla tłumaczy tekstów specjalistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 2012 roku współpracuje jako publicysta z „Nową Fantastyką”. Publikował artykuły również w magazynach „Film” i „Świat Gier Planszowych”. Mieszka w Krakowie.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury


zobacz także: opowiadanie Agnieszki Budnik „Baśnie ze wsi”
zobacz także: opowiadanie Dagmary Tomczyk „Kaprys”

Nietrafiony prezent? >>

Upiory dwoistości >>

Na tropie języka >>

D
Kontrast