A ty śpij, mój ptaszku

27 grudnia 2016

Opowiadanie Gizelli Bortel „A ty śpij, mój ptaszku” zdobyło II nagrodę w konkursie na opowiadanie WOLNOŚĆ JEST…?, który odbył się w ramach Festiwalu Fabuły 2016.

Zrobiłam dziś wszystko, co zaplanowałam: czterdzieści dwie pompki, wbiłam dwanaście nowych słówek z hiszpańskiego, dwadzieścia dwie minuty patrzyłam przez okno, ucząc się, jak być szczęśliwą tu i teraz, bo podobno to możliwe. Zawsze dodaję sobie dwa wyzwania. Jeszcze dwie pompki! Jeszcze dwa słówka! Itp. Daje mi to wrażenie, że panuję nad rzeczywistością, i poczucie, że umiem skończyć, co zaczęłam. Skończyłam! Teraz nagroda. Wdrapuję się na moje łoże z ołówkiem w ręku, skreślam kolejny dzień. Jest 17 lutego 2014 roku, godzina 10.30. Do wyjścia pozostał jeden dzień. Jeszcze tylko jedna kreska.

Boję się. Położę się i zamknę oczy. Przećwiczę to jeszcze raz. Będzie jutro. Pobudka jak zwykle o szóstej. Potem toaleta, apel, śniadanie. Potem zapewne Adam, na pewno to on będzie mieć dyżur, Adam powie: „Anna po śniadaniu do naczelnika, reszta według indywidualnych harmonogramów”. Kto do pracy, ten do pracy, kto garuje, ten garuje, itd., itd. Potem naczelnik powie: „Siada”. Ja usiądę, podsunie mi papier, ja podpiszę. Proste. Powie jeszcze, że mam odebrać depozyt i że mogę się pożegnać, z kim chcę. Na końcu będzie mi życzyć, żebyśmy się więcej nie spotkali. Dotąd dam radę. Potem robi się trudniej. Zytę złapię przed jej wyjściem do pracy w hospicjum, ale co my sobie powiemy? Nie wiem. Teraz depozyt. Odbieram; zegarek „Zaria” – prezent komunijny – łańcuszek ze św. Tereską, tęskniłam za nim, choć dziś św. Teresa wydaje mi się lekko przereklamowana. Co jeszcze? Około siedemdziesięciu złotych. I ciuchy, letnie. Przyszłam tu w lipcu. To nie problem, mam zimowe. Jeszcze dokumenty; dowód, prawo jazdy, chyba już nieważne, i klucze. Gdzie znajdziesz, Kopciuszku, zamek, do którego będą pasować? Jest jeszcze oczywiście jej zdjęcie, nie zdecydowałam się zachować go przy sobie, choć mogłam! Tyle lat się nie widziałyśmy, Maleńka…

Boję się. Podobno wystarczy pooddychać; wdech i wydech, wdech i wydech. Dam radę! Potem będę szła; jedna brama, druga brama i brama główna. I usłyszę swoją „Odę do wolności” – ten zgrzyt furty, ostatecznie oddzielający dwa światy, ułożył się już dawno w mojej głowie w krótką melodię. Nigdy jej nie zapomnę, a może kiedyś się uda? I już! Stanie się! Będę tam, za bramą. Obiecałam sobie, że najpierw spojrzę w niebo! Tak zrobię. Widziałam to na filmach i chcę zrozumieć, co scenarzyści mają na myśli, a może rzeczywiście coś się wtedy czuje? Wiem, co bym chciała poczuć! Chciałabym poczuć w środku błogość i spokój. To prawda, że kiedyś taki stan odbierałam jako wewnętrzną bezczynność, że marudziłam: hej, Panie Boże, nie masz mi nic do powiedzenia? Ale dziś, jutro… Chciałabym, żeby Bóg przestał do mnie mówić. Potem pojadę na cmentarz. Pierwszy raz. A dalej? Chyba nie ma już żadnego „dalej”.

Teściowa przez te wszystkie lata odwiedziła mnie raz. Z tego, co pamiętam, wróciła wtedy z pielgrzymki do grobu Jana Pawła II. Piotr nie pojawił się nigdy. Rozwiedliśmy się, nie widząc ani razu. Mama i tata dawno nie żyją. Niestety nie mam starszego brata. Siostry też nie mam, Zyta zostaje tu. A przyjaciół tam? Chyba nie miałam nigdy. Byli! Teoretycznie byli, ale kiedy Mała się urodziła, nie wiedzieli, jak się zachować, więc nie zachowywali się wcale. Odeszli, a może ja odeszłam. Dziwnie żyłam, fakt. Wokół byli przecież ludzie. Piotr umawiał się czasami z kumplami na kręgle czy wódkę. Żony kumpli w tym czasie nakładały kolejną warstwę zielonej glinki na twarz, to przyjemne, czemu nie? Ale ja miałam Małą. Nastka, muszę nauczyć się znowu wypowiadać jej imię, mam tu z tym problem, ale jutro mnie tu nie będzie, więc… Nastka! Lubiła, kiedy smarowałam jej buźkę oliwką. Śmiesznie układała wtedy usta. Ja wiedziałam, że się uśmiecha, lekarze mówili, że to niemożliwe, że jej mózg nie wysyła żadnych sygnałów. Nieprawda, bzdura. Nie!

Urodziłam ją o czasie. Był 17 stycznia. Bardzo mroźny, słoneczny dzień. Poród przebiegał prawidłowo. Podczas ciąży byłam grzeczna: robiłam USG i wypijałam dziennie litr soku z marchwi. Może dlatego Mała miała taką brzoskwiniową buźkę. Potem lekarz powiedział: „Jest nasz piękny dziurawiec, dziewczynę masz, mamo! Damy jej chyba dychę w skali Apgar”. A po chwili usłyszałam: „Pisz: dwa, na zachętę. Warzywo mamy”.

„Warzywo” przeżyło, dostało imię i kołyskę od teściowej, kupiła ją dużo wcześniej. Wróciłyśmy do domu przebudowanego na szklarnię, żeby „warzywu” ulżyć, i zaczęłyśmy naszą wegetację. Paweł pierwszego wieczoru upił się i powiedział: „Jestem facetem, nie pedałem. Przeżyję to godnie i z honorem, kurwa!”. Następnego dnia rano jak zwykle ruszył do pracy swoim motorem, odziany w koszulę Hilfigera i odblaskowy kask. Pracował dużo, bo ktoś musiał na to wszystko zarobić. Nie skarżył się nigdy, nie kochał się ze mną już nigdy, nigdy nie powiedział do Małej po imieniu. Teściowa wpadała do nas w Wigilię, zawsze po dwudziestej drugiej. Prezenty zostawiała w przedpokoju. Mówiła, że gorąco się modli. Muszę głęboko oddychać, pomaga! Naprawdę. Wdech i wydech. Wdech i wydech…

Siedem lat temu, 17 stycznia, był bardzo mroźny, słoneczny dzień. Jak wtedy, gdy się rodziła. Leżałam na sofie z nogami do góry. Nastka była w swoim łóżeczku i bardzo charczała. W kółko śpiewałam nam kołysankę. W kółko i w kółko: „Aaa, aaa… A ty śpij, mój ptaszku, już. Swoje oczka śliczne zmruż. We śnie poszybujesz w dal…”. Miałam zapalenie żył. Nastka od trzech miesięcy jadła tylko przez sondę… „A ty śpij, mój ptaszku, już. Swoje oczka śliczne zmruż…”. Nie czułam żadnego bólu, tylko chodzić nie mogłam. „We śnie poszybujesz w dal…”. Dotleniałam małą co dwie godziny, płuca pracowały coraz gorzej… „Będziesz wolny wśród swych hal…”. Właśnie kończyła trzy lata. Ja naprawdę ją kochałam. Tak bardzo cię, Maleńka, kochałam!

W protokole ze śledztwa napisali: „Matka pozbawiła życia swoje dziecko, odcinając dopływ tlenu przez dociśnięcie główki poduszką. Jej działanie nosi znamiona aktu zamierzonego. Pierwsze ustalenia świadczą, że zbrodni nie dokonano w afekcie. Zaraz po zabójstwie Anna W. udała się do kuchni, gdzie z lodówki wyjęła tort. Pokroiła go na trzy części, zjadła jeden kawałek, dopiero wtedy zdecydowała się zadzwonić na pogotowie. W rozmowie z dyspozytorką była rzeczowa i komunikatywna. Powiedziała…”. Tak, tak powiedziałam, bo tak chciałam. Nie żałuję. Wdech i wydech, wdech! Powiedziałam: „Moja córka się udusiła. Proszę, by przyjechał lekarz i stwierdził zgon. Nie musicie się spieszyć, nigdzie nie wychodzę. Będę czekać. Naprawdę nie stało się nic złego, moja córeczka jest wreszcie wolna”. Tak bardzo cię, Maleńka, kochałam…

Wychodzę jutro na wolność, ale czy kiedykolwiek będę wolna? Wątpię. To się nie uda.

GIZELLA BORTEL

GIZELLA BORTEL – ur. 1974. Absolwentka PWST we Wrocławiu (wydział aktorski) i Laboratorium Dramatu przy Teatrze na Woli w Warszawie. Swoje pierwsze kroki sceniczne stawiała na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu, przez lata była związana ze stołecznym Teatrem Syrena. Pasją autorki jest teatr i dotykanie emocji, które pisząc, próbuje ubierać w słowa. Uważa, że świat nigdy nie jest czarno-biały, a człowiek nigdy jednowymiarowy.

Zobacz także: Opowiadanie Izabeli Jułgi pt. „Ciśnie mnie haluksa!”

Zobacz także: Festiwal Fabuły: Konkurs WOLNOŚĆ JEST…? Rozstrzygnięcie!

 

Nietrafiony prezent? >>

Upiory dwoistości >>

Na tropie języka >>

D
Kontrast