Ciśnie mnie haluksa!

22 grudnia 2016

Prezentujemy opowiadanie Izabeli Jułgi „Ciśnie mnie haluksa!”, które zdobyło wyróżnienie w konkursie WOLNOŚĆ JEST…? w ramach Festiwalu Fabuły 2016.

Nie pamiętam pierwszego dnia pracy. Pamiętam drugi. Wyszukałam w googlach słowo „haluksy”, bo myślałam, że to rodzaj popularnych wkładek do butów, którymi chwaliła się każda ze starszych wchodzących do sklepu kobiet.

– Pani, słuchaj, pani – mawiały w następnych tygodniach, kiedy wszystko było już jasne – dawniej to się tylko na szpilach chodziło, bo taka moda była, na wysokie. A teraz widzisz, pani, co ja mam? No co ja mam! Haluksy mam!

I oglądałam.

Po każdym „proszę zobaczyć”, na które godziłam się z grzeczności, następowała fala zazwyczaj brzydkich komentarzy, dotyczących szerokości, wysokości i obszycia sportowego buta. Wynikało to z dyskomfortu („ciśnie!”) i wcześniejszych doświadczeń („no nie ma na mnie nigdzie butów, no nie ma”). Rozmyślałam wtedy nad estetyką wnętrza i marzyłam o zielonym, awangardowym fotelu, przyciągającym wzrok przechodniów bardziej niż wystawa. Naprzeciwko fotela ustawiałam zawsze portret Samuela Becketta z dorysowanym komiksowym dymkiem: „Oto właśnie cały człowiek, winę nogi zwala na but!”.

Zapieprzanki lub zapierdalanki. Inne nazwy to cichobiegi lub szybkobiegi. Jeśli zapytam, o jakie buty chodzi, pięćdziesiąt procent klientek odpowie, że o buty do biegania, pięćdziesiąt procent, że do latania. Tylko na początku chciałam utrzymać pozory sklepu z klasą, w którym sandały byłyby sandałami, adidasy adidasami, czółenka czółenkami, kalosze kaloszami, a espadryle espadrylami. Wszystkie zapieprzanki miały być jedynie nietaktem językowym, a każdy nietakt językowy miał być tak zwanym „ups, wymsknęło mi się”, wywołującym zrozumiałe w tej sytuacji zaczerwienienie policzków. Jak bąk, beknięcie albo ślina tryskająca z ust podczas słowotoku. Miałam swój plan i marzyłam o dojrzałych kobietach. Ko-bie-tach.

Nie wiem, co było pierwsze, spódnica czy charakter. Nie wiem, czy pierwszą spódnicę kupiłam dlatego, że stałam się łagodniejsza, czy raczej stałam się łagodniejsza, więc kupiłam sobie spódnicę. Nie wiem, czy pierwszej czułej myśli na swój temat doświadczyłam, kiedy stąpałam sobie lekko po ziemi w cienkiej, długiej, stuprocentowej wiskozie, czy raczej doświadczyłam pierwszej czułej myśli na swój temat, więc zdecydowałam się na lekkie stąpanie po ziemi w cienkiej, długiej, stuprocentowej wiskozie. Niezależnie od początku, to spódnica – ta pierwsza, druga, trzecia, czwarta, to wiskoza, bawełna, poliester, akryl, to rajstopy 10 den, 15 den, 60 den, to błękit, modrak, kobalt, granat – to właśnie spódnica stała się ostatnią kropką w autoprzewodniku po drodze wyzwolenia.

Przychodziłam w niej do pracy – w spódnicy ładnej, długiej, zwiewnej, dopasowywanej kolorystycznie do pogody, nastroju albo obuwniczych hitów tygodnia. Myślałam o sobie jak o zwyciężczyni zawodów w kobiecości, a cała rzeczywistość wydawała się malutkim arcydziełem, które można jedynie objąć, tulić, pogłaskać. Bunt, pogarda, brzydkie słowa, intelektualna szarpanina czy manifestacja niezależności nie pasują przecież do spódnicy uwalniającej wyłącznie subtelność i wdzięk. Rozumiałam jednocześnie, że haluksy są moją przyszłością, skutkiem ubocznym przyjemności. Tej estetycznej, wizualnej, przeżywanej dzięki autospojrzeniu lub spojrzeniu innych ludzi. Ale są też po prostu śladami doświadczeń. Schorzeniami nabywanymi podczas drogi przez kobiecość, widzialnymi znakami codziennego stawania na kilkucentymetrowym podium. Spuchnięte stopy wywołują wstyd, a koślawe paluchy odbierają wolność wyboru. Od nadmiaru słodyczy psują się zęby, od alkoholu wątroba, a od wysokich obcasów stopy. To prawda. Psują się, więc trzeba zejść z katedry i dopasować się do swoich ograniczeń. Trzeba zamienić szpilki na lniane tenisówki albo klapki z wkładką zapobiegającą bólom kolan, stóp i kręgosłupa. Trzeba wskoczyć w spodnie…

Nie pamiętam pierwszego dnia pracy. Pamiętam drugi. Marzyłam o kobietach kobiecych – klientkach wolnych od dwóch nogawek, od podwórkowej mowy pełnej wulgaryzmów, wolnych od wykańczającego odchudzania. O kobietach z pasją i pragnących zdrowych relacji, o kobietach innych niż herbatki fit, płatki fit, jogurty fit, coca-cola bez cukru. O takich, co zamiast hey boys and girls, mam długie nogi, długie rzęsy, proste plecy, proste zęby, płaski brzuch i płaskie myśli, więc się zaprzyjaźnijmy ever forever, chodzę wszak na kurs english, american, żeby było trudniej, będą piękne od wewnątrz na zewnątrz, czułe od myśli do mowy, gospodarne od rana do wieczora, a od chwili przysięgi przed ołtarzem do dnia śmierci małżonka bezpieczne.

– Takich tanich, proszę panią, to ja już se nie kupuję – mówiły w odpowiedzi na skrywane głęboko marzenia. – Ludzie kasy nie mają, to kupują, ja nie muszę. Fach dobry mam, te trzy tysiące mam, kota i psa mam, nic więcej nie mam! Żadnych zobowiązań. Żyję jak lord albo lordka! Co wolisz, pani, to tak żyję! Stopy – kontynuowały, podciągając nogawki – to i tak mam całe spuchnięte, że na boso najlepiej by było! Widzisz pani, tu spuchnięta, tu haluksy, proszę zobaczyć, nogi ze wsi, a but z miasta, jak to mówią. A pokaż, pani, te białe. Ale gdzie tam białe, upierdolą się od razu, białych nie kupię. Po co babom białe, jak brudzimy. Teraz chyba moda jakaś na te srebrne, widzę w autobusie przecież. Co się tak świecą. Może bym i takie zobaczyła, może i te srebrne. Już się trzeba nam powoli odmładzać. Ale gdzie tam! Boże, jak cisną. Ciśnie mnie haluksa! Zresztą trzy tysiące mam i w takich zapieprzać? W życiu. One by chyba lepiej do kiecki pasowały. Jednak, mówię pani, to już nie lata na kiecki. Cholernie mnie to zwyrodnienie przeszkadza. W życiu mnie przeszkadza, wiesz pani. W życiu i w spódnicy.

IZABELA JUŁGA

IZABELA JUŁGA – ur. 1993. Studiuje kulturoznawstwo i żyje dwoma pasjami. Pierwsza to praca słowem, druga to praca nad sobą. Czasem je łączy.

Zobacz także: Opowiadanie Joanny Lesiewicz pt. „Stała”

Zobacz także: Festiwal Fabuły: Konkurs WOLNOŚĆ JEST…? Rozstrzygnięcie!

Nietrafiony prezent? >>

Upiory dwoistości >>

Na tropie języka >>

D
Kontrast