Aga Zano: Ja nie potrzebuję koniecznie przyjemnych uczuć, ja potrzebuję ciekawych uczuć
16 czerwca 2025

Aga Zano czyta wiersze ze swojego debiutanckiego tomu, podczas Festiwalu Poznań Poezji 2025 / fot. Maciej Kaczyński
– Niewielu czytelników czeka na książki poetyckie i w tym jest paradoksalnie duża wolność – mówi Aga Zano. Tłumaczka, która właśnie wydała debiutancki tom poetycki „czwarte wymieranie”.
Natalia Imbor: Czy Nagroda im. Stanisława Barańczaka, którą otrzymałaś w 2024 roku w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej, otworzyła ci drzwi do czegoś nowego?
Aga Zano: Myślę, że otworzyło się dużo nowych drzwi. Najistotniejszy dla mnie był fakt, że to jest nagroda literacka, a nie translatorska. Nagród translatorskich mamy w Polsce bardzo mało i z tego powodu chociażby bardzo trudno jest o takie wyróżnienie, a nagrody literackie zazwyczaj nie są osobom tworzącym przekłady dostępne. A jednak moja praca została uznana za kunszt literacki – na tyle, żeby ją docenić. Myślę, że to się wydarzyło w bardzo dobrym momencie, kiedy już zaczęłam być zmęczona pracą translatorską, która pochłania wszystkie zasoby, jest wypalająca. Doszłam do takiego miejsca, w którym trochę straciłam zainteresowanie dalszym wyścigiem z własnymi możliwościami. Na pewno w przekładzie jest jeszcze mnóstwo rzeczy, w których mogłabym przeskoczyć samą siebie, ale być może naskakałam się za dużo w dość krótkim czasie i to skakanie mnie zmęczyło. Praca translatorska jest też trudna pod względem ekonomicznym, bo wymaga od ciebie ciągłego tworzenia na bardzo wysokim poziomie, w bardzo dużej ilości jak na to, ile musisz tego zrobić, żeby się utrzymać. Brak zabezpieczenia socjalnego, emerytalnego, medycznego, który jest bardzo dotkliwy, sprawia, że w którymś momencie ludzie pracujący w tej branży szukają etatu, żeby znaleźć choć trochę bezpieczeństwa. Nagroda sprawiła, że poczułam większą motywację do stworzenia sobie przestrzeni na pisanie. Bardzo się cieszę, że teraz zaczynam próbować innych rzeczy.
Dziękuję, że wspominasz o sytuacji ekonomicznej.
– Trzeba o tym mówić.
Na pierwszym roku Sztuki Pisania, moim roku, studiują same kobiety. Dopiero wchodzimy do branży kreatywnej, bardzo martwią nas zarobki i związana z nimi kwestia nierówności ze względu na płeć.
– Tak, według danych, jakie przedstawiają Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury i Unia Literacka, tłumaczki i pisarki wciąż zarabiają mniej niż tłumacze i pisarze.
Zawodowo jesteś tłumaczką, z wykształcenia teatrolożką, teraz dochodzi do tego miano poetki. Jak ty sama siebie określasz?
– Nie mogę się raczej określać teatrolożką, bo poza wykształceniem nic w tym kierunku nie zrobiłam. Ponoć teraz jestem też poetką, choć bardzo długo się wzbraniałam przed tą etykietą, bo uważałam, że to jeszcze jest niezasłużone. Z drugiej strony, skoro wydaję książkę poetycką, to wychodzi na to, że tą poetką jestem. Dla mnie literatura jest przestrzenią nieskończenie wielu możliwości na tworzenie sztuki. To, czy teraz zajmuję się nią od tej strony czy od innej, staje się dla mnie drugorzędne, bo liczy się samo tworzenie. Być może teraz jestem tłumaczką i poetką. W przyszłości może będę tłumaczką, poetką i kimś jeszcze. Nie wiem, zobaczymy, w którym momencie się zniecierpliwię.
Myślę, że stan „nie wiem” działa uwalniająco, kiedy uświadomisz sobie, że tak naprawdę nie masz ograniczeń – możesz działać na wielu polach.
– To jest niesamowita wolność. Jednak życie pod pewnymi względami nie jest linearne i świadomość tego jest trudna do przyjęcia. To, że wybrałam jakąś ścieżkę życiową dziesięć lat temu nie znaczy, że będę nią podążać cały czas. Mnóstwo razy zmieniałam pomysł na siebie. To było dyktowane trochę moimi marzeniami, a trochę rzeczywistością ekonomiczną. Z tym też trzeba się godzić. Często hamuje nas takie myślenie, że jeśli zaczęłaś jakąś rzecz, to musisz ją skończyć. Tylko że w życiu zawodowym tego końca już nie ma. On nie istnieje, więc tak naprawdę w każdym momencie możesz spróbować coś zmienić.
W maju ukazała się twoja debiutancka książka poetycka zatytułowana „czwarte wymieranie”. Jak wyglądał twój proces twórczy?
– Zaczęłam pisać wiersze trochę dla żartu, ale wkrótce zauważyłam, że sprawia mi to przyjemność. Dosyć szybko odkryłam, że warsztatowo już po prostu umiem pisać, na tyle, na ile można powiedzieć, że się to umie. Długo jednak szukałam tematu – dopiero gdy mam koncept, zaczynam szukać dla niego formy i środków wyrazu. W trakcie tej pracy przekonałam się, że bardzo potrzebuję spójnej struktury, dlatego zależało mi na tym, żeby wiersze w tym zbiorze obracały się wokół kilku wspólnych tematów. Książkę poetycką traktuję jako jedną formę, która za pomocą małych części, wchodzących ze sobą w interakcje, tworzy jeden tekst o wielogłosowym przekazie. W trakcie pisania próbowałam coraz bardziej zawężać sobie pole, dlatego że mnogość możliwości jest iluzją. Ograniczenia wyzwalają kreatywność, bo zmuszają nas do szukania sposobu, żeby im uciec – a dla mnie najbardziej interesująca jest praca ze strukturą i patrzenie na to, czy ona mi ustępuje czy nie. Chciałabym jednak zaznaczyć, że moje wiersze nie są zbyt awangardowe. Nie ma tam fajerwerków, chociaż doceniam ciekawie poprowadzone eksperymenty.
Powiedziałaś, że piszesz o tym, o czym sama chciałabyś czytać. Czy ty znalazłaś temat, czy on sam znalazł ciebie?
– Temat mnie znalazł, zanim się urodziłam. Pochodzę z Pomorza Środkowego, czyli z terenu tak zwanych „ziem odzyskanych”. To miejsce objęte specyficznym rodzajem ciszy, bo o jego historii, a raczej o napięciu między jej brakiem a zawłaszczeniem, wciąż niewiele się rozmawia. Ostatnio wyszła fantastyczna książka na ten temat: „Ziemie. Historie odzyskiwania i utraty” Karoliny Ćwiek-Rogalskiej, w której ten temat jest badawczo i historycznie pogłębiony. Ja podeszłam do tego wyłącznie z perspektywy indywidualnego doświadczenia; podczas pracy sporo myślałam o bardzo specyficznym rodzaju braku tożsamości, właściwym przesiedleńcom i repatriantom. Pomorze Środkowe przez większość swojego istnienia nie należało do Polski; kiedy się urodziłam, ten region był „nasz” od zaledwie kilku dekad. O tym się nie mówiło, nie byliśmy uczeni historii naszego regionu, nie było tego tematu, mimo że historie repatrianckie i przesiedleńcze wpłynęły na życie nas wszystkich. Towarzyszyło mi bardzo duże poczucie braku korzeni. W pewnym momencie jako nastolatka zaczynasz się zastanawiać: „Dlaczego nie mówi się u nas żadną gwarą? Gdzie regionalizmy? Dlaczego nie mamy strojów ludowych?”.
Osobiście czuję, że mam w sobie ogromną pustkę niezagospodarowaną wiedzą o mojej tożsamości. Jestem osobą, jak każdy z nas, która składa się z istnień wielu innych osób, będących tutaj przede mną. Ich pozostałością we mnie są puste miejsca.
– Ale właśnie tak jest, że składasz się głównie z pustych miejsc. Kiedy to rozpracowywałam, pojawiały się we mnie różne pytania o pamięć, o wspomnienia. Czy to nie jest jakaś jedna wielka ściema? Czy nie za dużą wagę przykładamy do cudzej pamięci i do tego, w jakim stopniu ona nas buduje? Bardzo to fetyszyzujemy. Sama to robiłam jako osoba z poczuciem, że jestem tego w dużym stopniu pozbawiona. Miałam bardzo małą wiedzę na temat mojej najbliższej rodziny, bo nikt ze mną o tym nie rozmawiał, nie było zbyt wiele dzielenia się wspomnieniami. To sprawiło, że pisząc, bawię się w tworzenie cudzych wspomnień – bez przerwy to przecież robimy, żeby uzasadnić sobie jakoś to, jak nas ukształtowali nasi najbliżsi, choć przecież to jest ćwiczenie skazane na porażkę. Warto też pamiętać, że dziś żyjemy w czasach, w których ludzie są zmuszeni migrować bez przerwy, uciekać przed wojną. To nie jest coś, co można zignorować. Konsekwencje są dalekosiężne i nie zatrzymają się na jednym pokoleniu, które teraz tego doświadcza, to z tymi ludźmi zostanie, z ich dziećmi i wnukami – wykorzenienie i wielka strata, ta przemoc i cisza wokół niej. To moja próba znalezienia we własnej historii czegoś uniwersalnego, co może objaśniać rzeczy, które widzimy dzisiaj. Obserwujemy dziś raz po raz bardzo podobne procesy, tylko w innym kontekście, w innym punkcie w czasie. W przypadku przymusowej migracji dostajesz nagle nową rzeczywistość – do tej starej nie ma powrotu, ale ta nowa nie jest twoja, bo musisz ją budować na czymś obcym. I to samo się dzieje, kiedy próbujesz budować swoją tożsamość w oparciu o cudze wspomnienia. Wykorzenienie dzieje się w pamięci. Pamięć to ciągła próba niszczenia i tworzenia świata; który bez przerwy się rozpada i tworzy w tobie. Nic więcej nam nie pozostaje, ten rozpad i powstawanie się nigdy nie skończą. To jest taki szczególny rodzaj bezdomności, na którą wszyscy jesteśmy skazani, ale której nie chcemy przyjąć. Nie chcemy się z nią konfrontować, więc rozpaczliwie szukamy uzasadnień dla tego, skąd, kim i jacy jesteśmy. To nam daje złudzenie bezpieczeństwa, fałszywe przekonanie, że nasz świat już się więcej nie rozpadnie.
Czy podczas pisania czułaś, że lewitujesz, że jesteś w swej historii nieukorzeniona?
– Trudno mi tak o tym myśleć. Odkryłam, że ogromną przyjemność sprawiały mi próby rozmontowania czegoś w kimś innym. To było ciekawe uczucie. Ja nie potrzebuję koniecznie przyjemnych uczuć, ja potrzebuję ciekawych uczuć.
Czy postrzegasz pamięć w kategoriach dobra i zła?
– Myślę raczej o pamięci – pamięci jednostkowej, nie w sensie naukowo-historycznym – jako repozytorium artefaktów, którym nadajemy różne znaczenia. Od niczego nie jesteśmy tak zależni jak od naszej pamięci, a jednak nie bardzo da się na niej polegać. Nie wiem, czy jest coś takiego jak dobra czy zła pamięć, pamięć budująca albo niszcząca. Przede wszystkim widzę, że każdy z nas ma ustaloną opowieść o sobie, którą sam sobie kiedyś stworzył. I my potrzebujemy się tej opowieści trzymać. Im dłużej sobie opowiadamy własne opowieści, tym mniej są prawdziwe, zmieniają się w szereg rekwizytów. To jest temat, przy którym mam więcej pytań niż odpowiedzi.
Pamiętasz pytania, które miałaś z tyłu głowy podczas tworzenia „czwartego wymierania”?
– Najbardziej zastanawiałam się, jak mówić o przemocy, by z jednej strony była widoczna i zrozumiała, ale z drugiej, żeby nie została naiwnie przetworzona. Głównie zadawałam sobie pytania o rzeczy, które bardzo chciałam uchwycić tak, by pozostawić je w sferze spekulacji. Bardzo mnie interesują celowo pomijane przestrzenie – w każdej historii kryje się coś, czego ktoś nigdy ci nie powie. Dużo więcej dowiesz się o kimś z tego, co zostało pominięte niż z tego, co powiedziane. Stąd moja chęć namysłu nad przestrzeniami, których być może w ogóle nie ma. Ten stan niebycia jest czymś więcej niż brakiem w sensie straty – jeśli czegoś nie ma, to nie wiesz, że tego nie ma. A jednak może bardzo wpływać na to, co jest.
Jakie odczucia towarzyszą ci przy premierze tomiku poezji? Stresujesz się bardziej niż przed premierą książki w twoim przekładzie?
– Premierami przekładów rzadko się denerwuję, bo raczej wiem, czego się spodziewać. Teraz jest inaczej, bo jestem świadoma jakichś oczekiwań, na które nie wiem, jak zareagować. Niewielu czytelników czeka na książki poetyckie i w tym jest paradoksalnie duża wolność. Można po prostu szukać dla siebie miejsca, próbować nowych środków wyrazu, sprawdzać, zmieniać. Na tym chyba powinna polegać literatura.
Rozmawiała Natalia Imbor
Aga Zano, czwarte wymieranie, wydawnictwo Warstwy, 2025