Transkryptom dziewczyny naszych czasów
14 maja 2025

Zdarzają się książki, które przypominają szept w cieniu drzewa, inne – krzyk w zatłoczonym tramwaju. Tomik Joanny Pauli Oklińskiej nie wybiera, jest i jednym, i drugim. Transkryptom szczęśliwej komórki otwiera się jak drzwi do pokoju, w którym ktoś właśnie płakał, a teraz udaje, że wszystko w porządku.
Pierwsze czytanie: język, który zostaje w ciele
Pierwsze czytanie Transkryptomu może skutkować doświadczeniem oporu, szczególnie jeśli nie należy się do pokolenia, które mówi przez memy, zlepki językowe i głosówki, które bardziej przypominają feed z TikToka niż klasyczną strukturę poetycką. Ale jeśli pozwolimy sobie zanurzyć się w ten język, usłyszymy jego rytm: głos Gen Z, który nie próbuje być uniwersalny, tylko osobisty do granic, i przez to właśnie staje się bolesny, rozpoznawalny, aktualny.
Już od pierwszych stron mamy do czynienia z językiem, który nie wita się z nami grzecznie, to język, który z marszu stawia warunki. To rodzaj narracyjnej ofensywy – bez tłumaczenia kontekstu, bez wprowadzenia, jakbyśmy dołączyli do rozmowy, która trwa od dawna, a nasz brak orientacji był częścią zamierzonego efektu. Mamy: queerowość, dziewczyńskość, ciało jako billboard i pole bitwy.
Oklińska pisze z poziomu osoby zanurzonej we współczesnym szumie komunikacyjnym, ale nie pozwala się w nim rozmyć. Jej wersy są gęste, fragmentaryczne, pełne somatyki i napięcia. To język cielesny, ale nie erotyczny, ciało nie służy tu do wzniosłych metafor, tylko jest podstawową jednostką bólu, pamięci, performansu. Cipka staje się świątynią, której nikt nie odwiedza, i przestrzenią, do której wracają duchy wstydu.
W pewnym momencie coś się zmienia. Ton, który dotąd był krzykliwy, zaczyna mięknąć. Jest intymniej, bliżej – matka, ogród, zapach skóry, pies. Rodzina nie jako bezpieczna przystań, ale jako system dziedziczenia traumy. Skalniaczek, który zostaje po rodzicach, nie jest dekoracją, to manifest emocjonalnego obciążenia. Wersy nie przestają być ostre, ale ich ostrość zaczyna dotyczyć tego, co bliskie: żelek w trzonowcach, sposobu picia herbaty, czereśni w ogrodzie.
Dalej pojawia się kolejna warstwa: dziewczyna-studentka, dziewczyna-córka, dziewczyna-mieszkanka miasta. Biologia i system stają się ramą, przez którą przepuszczone jest doświadczenie kobiecości.
Tomik czyta się jak złożony wykres EEG po przebytym wstrząsie emocjonalnym: skoki, opadanie, migotania. To język, który nieustannie próbuje coś uchwycić. Nie sens, nie esencję, ale moment, odruch, impuls nerwowy. I właśnie dlatego po pierwszym czytaniu zostaje ze mną nie interpretacja, ale doznanie.
Drugie czytanie: Nieudana transkrypcja szczęścia
„Nie znalazłam jeszcze szczęśliwej komórki” – pisze autorka, w jednym z najbardziej poruszających momentów. Jakby sama forma tej książki była próbą poszukiwania czegoś. Szczęścia? Domknięcia? Transkryptomika to (w nauce) badanie tego, co się ujawnia w komórce pod wpływem warunków zewnętrznych. W tomiku Oklińskiej tymi warunkami są: ciało, trauma, rodzina, system, ekonomia, pamięć, język. Poezja działa tu jak narzędzie pomiaru: nieobiektywne, ale wrażliwe. Drugie czytanie tomu to nie tyle interpretacja, co nawiązanie relacji. Z tekstem, z autorką, z własnym ciałem. I z pytaniem: co w nas się jeszcze transkrybuje, a co już zostało wygaszone?
Jednym z najmocniej obecnych motywów jest dziedziczenie, nie tylko genetyczne, ale też emocjonalne, kulturowe, domowe. Matka i ojciec pojawiają się jako figury nieuchronności. Ich gesty, spojrzenia, powtarzalne zdania są jak linijki kodu, które zapisano w podmiotce mimo jej woli. Dziedziczy się ogród, skalniaczek, zapach potu, sposób siedzenia przy stole, ale też lęki, wyparcie i milczenie. Rodzina to nie ciepło, tylko układ naczyń połączonych – kto czego nie powiedział, to przekazał to dalej.
Potem jest ciało, stale obecne, ale zmienne w swojej roli. Ciało nie tylko odczuwa, ale też reprezentuje, przetwarza, nosi pamięć, przechowuje przemoc. W tomiku ciało staje się przestrzenią oporu i porażki, ekranem, na którym wyświetlają się społeczne oczekiwania i osobiste zranienia. Raz jest billboardem, raz świątynią, raz urządzeniem laboratoryjnym. Ciało kobiece jest tu polem doświadczeń.
Motyw nauki i technologii wyrasta tu w sposób naturalny, jako część świata, z którego ta poezja się wywodzi. Terminy takie jak transkryptom, cykl Krebsa czy dehydrogenaza jabłczanowa nie są przypadkowe, to ślady środowiska, w którym autorka funkcjonuje na co dzień. Nauka staje się jednym z narzędzi poznania, ale też nieoczywistym językiem emocji.
W tym wszystkim czai się jeszcze jeden motyw: opieka, a w niej pytanie o to, kto się kim opiekuje, kiedy nie ma już matki, kiedy pies drży pod ręką, kiedy partner nie umie odpowiedzieć, o czym myśli. Poezja Oklińskiej zadaje pytania, które są zarazem biologiczne i egzystencjalne: jak żyć w systemie, który cię programuje? Jak nieść cudze wspomnienia, nie zapominając o swoich?
Czytanie trzecie? Może nie od razu. Ale wiadomo, że się wydarzy. Bo Transkryptom szczęśliwej komórki nie daje się „odhaczyć”. To książka, którą się przebywa, trochę jak chorobę, trochę jak dorastanie. I tak, boli. Ale dopiero po chwili orientujemy się, że coś się w nas przemieściło i raczej nie wróci już na swoje miejsce.
WERONIKA GÓRSKA
Joanna Paula Oklińska Transkryptom szczęśliwej komórki, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich oddział w Łodzi, 2024.
Festiwal Poznań Poezji 2025 (19-24 maja)
Joanna Paula Oklińska będzie gościnią Festiwalu Poznań Poezji.
20.05 /wtorek/ g. 17-18.15. „Wokół debiutu” – spotkanie z Karoliną Czarnecką, Joanną Paulą Oklińską, Dominiką Parszewską. Prowadzenie: Monika Glosowitz.
Centrum Kultury ZAMEK, Sala Wielka
Program festiwalu Poznań Poezji